środa, 29 października 2014

The Secret of Anastasia (1997)


The Secret of Anastasia / Anastazja
Rok: 1997
Kraj: USA 
Wytwórnia: Schwartz & Company / Animation Ink, Inc. / Hong Long Studio
Producent: Bill Schwartz, Winnie Chaffee (producenci), Jerry Pettus Jr. (producent wykonawczy), Eleanor Kearney (nadzór produkcji)
Reżyseria: Lee Lan
Scenariusz: Bill Schwartz, Mark Zaslove
Muzyka: John Campbell (ścieżka dźwiękowa), Megan Cavalieri (piosenki)
Fabuła: Anastazja i jej gadające instrumenty uciekają przed bolszewikami
Obsada:
John Beach... głos
Lisa DeSimone... głos
Earl Hammond... głos
Cynthia Harris... głos
Barbara Jean Kearney... głos
William Meisle... głos
Robert Petkoff... głos
Kelli Rabke... głos
Roger Raines... głos
Jere Shea... głos



Szczerze powiem, że jestem przeciwnikiem przerabiania historii powszechnej, znanych poważnych (i często ciężkich) utworów na animowaną modłę dla dzieci. I to często z elementami fantastycznymi typu gadające coś, zmieniania się fabułę na lżejszą. Zwykle to źle się kończy. OK., disneyowską „Pocahontas” uwielbiam m.in. za świetną animację, a sequel dobitnie pokazał, że trzymanie się faktów historycznych było błędem. „Dzwonnik Notre Dame” też od Myszy – bardzo różny od prozy Hugo –to dobre kino i jeden z niewielu filmów tej wytwórni traktujący o religii. Choć można to potraktować jako wypadki przy pracy, bo w/w tytuły też były mielone na tanie bajki dla dzieci i były gwałtem na młodszych i starszych widzach. Ale miałem tu rozprawiać o księżnej Romanownej. „Anastazję” Dona Blutha średnio lubię, niekiedy irytowało przeinaczanie historii (ale rozumiałem) oraz ta nieznośna maniera podrabiania Disneya. Jednak „Anastazja” była wyposażona w wspaniałą animację, pamiętne piosenki, a car Mikołaj II wyglądał jak car Mikołaj II i nie był... Dobra! Zaczynajmy od początku. Może kiedy innym razem w pełni dokończę moje refleksje nt. przerabiania dorosłych materiałów na dziecięcą modłę.
Mamy sielankowy obrazek pałacu carskiej rodzinki (Nie jest to Pałac Zimowy – sprawdzałem), a  narrator objaśnia o co chodzi. Widać, że robi to po raz pierwszy. Nie będę go winił, że dali mu na początek bujdę, że car i carowa mieli trójkę dzieci – Aleksego, Tatianę i naszą Anastazję. Co z Olgą i Marią? Nie wiem... Aleksandra miała je jednak z Albertem Wiktorem, dlatego je pominęli. Narrator mówi nam, że carska rodzinka żyłaby długo i szczęśliwie, gdyby nie przeszkodzili ci wstrętni bolszewicy z tą swoją rewolucją. Proszę zwrócić uwagę na dobitne pokazanie narodzin okrutności komunizmu! Te cienie maszerującego wojska, uciekających randomów i płaczącą Anię za Frankiem Józefem, który dziwnie się roztył i zmartwychwstał. No nic. Narrator zrozumiał, w co się wpakował i dał se spokój. Jednak ja będę dzielny.
Po karcie tytułowej mamy rozwalony pałac carski. Patrzy na niego główny zły – paskudny Czekista w czapce z czerwoną gwiazdą, który jest tak zły, że zasłania mordę czerwoną chustą i ma wygolone brwi. Jak każdemu złolowi towarzyszy głupkowaty przydupas, który ma za zadanie rozśmieszaniem rozluźnić sceny z jego szefem (by dzieci się nie bały), a przy okazji wkurzać widownię swoja obecnością. Ma na niekojarzące się nazwisko Goofinoff. Tak samo każdemu złolowi towarzyszy złe zwierzątko – tutaj mamy kruka, który przy każdej okazji upokarza Goofinoffa. No chyba się nie spodziewaliście gołębia lub wróbla? Czekista jednak musi mieć wrażliwe serducho, bo odczekuje, aż Anastazja odśpiewa swój wokalny numer. Ma swoją własną orkiestrę – żywe instrumenty. Oczywiście na historii uczyli was, że Anastazja mieszkała z gadającymi instrumentami muzycznymi.
Ania nic nie pamięta ze swej przeszłości, dodatkowo ma problemy emocjonalne. Mama-harfa próbuje ją podnieść na duchu, że ma swoje ukryte „ja”, żeby nigdy nie mówiła „nigdy”, ale Czekista przerywa ten edukacyjny wywód i wprasza się ze swoimi oprychami do naszych bohaterów. Bohaterowie uciekają barykadując drzwi meblami i poduszkami, Goofinoff rzuca nawet zabawny tekst, Czekista jest zły, a sytuacja tragiczna. Co robimy? Użyjmy firanek jako liany, a gdy czekiści odetną ją szablami, to odlecimy na 500 km. Może to jest niemożliwe, ale Ania uciekła od zgubnej ideologii Marksa!
Podróżując pociągiem Ania beczy, że nigdy nie zobaczy swojego, niebezpiecznego, zaniedbanego pokoju. Wtem z kufrem wydobywa się głos mężczyzny, który nie może znieść płaczu niewiasty i próbuje leźć na ratunek. W końcu udaje mu się wydostać z kufra i okazuje się to być Władymir, były generał carskiej armii. Wtedy to mieli generałów - udawało się zmieścić rosłemu gościowi w przymaławym kufrze i bez zniszczenia mundura. Generał rozpoznaje w niej księżną Anastazję i przekonuje ją, by pojechała z nim do Kopenhagi, by udowodnić swoje racje i wziąć majątek Romanowów i podzielić się z nim tym majątkiem. Ania  od razu się zgadza. Biedactwo nie pomyśli, że koleś może kitować. Bo gość jest wyraźnie starszy, ma wąsy, zna sztuczki Houdiniego – to nie typ kreskówego księcia bajki, który zejdzie się z heroiną! Instrumenty nie wpadną na to, a ostrzec nie mogą, bo zniknęły swoje twarze. A źle, bo podejrzany generał, któremu zależy wyłącznie na jednym, zobaczył te gadające instrumenty z twarzami sfiksowałby i nie ma natręta.
Po wyjściu z pociągu generał jako juczny osioł i Ania idą piechotą do Kopenhagi i lokują się w hotelu. „Rodzinka” bohaterki panoszy po pokoju, a że jest arystokratycznym pasożytem to robi co chce i zamawia najlepsze jedzenie w hotelu (Nie chcę wiedzieć jak instrumenty wydalają). Obsługa nabiera podejrzeń, że barów jest pięć, a osoba jest jedna. W końcu Władek postanawia ukrócić samowolę i zmusza swoją ofiarę do treningu przy okazji śpiewając numer muzyczny, który nikogo nie interesuje.  Myliłem się co do gościa. Nie cacka się z Anką, jest twardym realistą, ma jakieś motywacje, nie próbuje naśladować nieudolnego rosyjskiego akcentu, no i ma wąsy! Właśnie. Zauważyliście, że w tych wszystkich animacjach dla dzieci protagonista/męska miłość jest gładko ogolony? Brody, wąsisk nie uświadczymy. Nawet, modnego teraz, trzydniowego zarostu. A i protagonista to zwykle piękny model z żurnala do ok. 25 życia. Tutaj generał Władek nie tylko ma zarost, a i wygląda... ja wiem... na czterdziestkę. No, przynajmniej tu innowacja.
Ubrana i umyta Anastazja trafia na bal duńskich pasożytów wraz z Władkiem i rodzinką. Toboły jednak nie zapomniały zniknąć swojej twarzy i szeptają między sobą, ale generał tego jakoś nie zauważył. A no tak! To Rosja. Ojczyzna Kościejów, Bab Jag, żar-ptaków i koników garbusków. Więc mówiące instrumenty z twarzami nie zrobią na moim ulubieńcu wrażenia. Ale wróćmy do Ani, próbuje robi dobre wrażenie na pasożytach, ale wkurzający jak cholera kurduplowaty ważniak z wadą zgryzu psuje to i już wie, że to n-ta oszustka. Władek prosi go, by dał jej szansę, ale nie! Ważniak wie lepiej! To oszustka i basta! On jest Jaśnie Arystokracja i wie lepiej! Przecież umie polować na lisy i jeździć konno. Zmotywowana przez tubę z wąsami dziewucha nie daje się ważniakowi i udowadnia swe racje! Arystokracja traci wątpliwości i wszyscy są happy! Przy okazji możemy się dowiedzieć o modzie XX-lecia międzywojennego. Np. arystokracja jeszcze nosiła XVII-czne szustokory i XIX-wieczne stroje dandysów.
I na scenę wkracza pedałkowaty książę Paul, któremu służy... Goffinoff. Tak. Ten Goofinoff, od Czekisty! Koleś służy jako... książęcy służący. Co?! Działa on dwa fronty?! Chociaż może ma brata-bliźniaka? Ale z kolei jest kruk z Czeki, który należy do Paula. Dobra, kruki wyglądają tak samo, więc może to jakiś inny. Dobra streszczajmy się, bo nigdy nie skończę mojego wywodu, a całość trwa niewiele ponad godzinę. Bubek się zaleca do Ani, generałowi to się nie podoba. Nie dziwię się mu, ten blondasek nigdy nie czuł pewnie woja i wąsiki jakieś ma nędzne. 
W końcu po kłótni z Anką i idzie dalej szukać prawdziwego wypełnienia po rewolucyjnej pustce, ale zbiry Czekisty spuszczają mu łomot. Ale Anka ma to gdzieś i udaje się do swojej babci, hrabiny Tremaine z „Kopciuszka”. Początkowo ta jest sceptyczna, ale Anka śpiewa znaną jej piosenkę i wiedząc, że to ona – decyduje ją hajtnąć z Paulem.
Pobicie Władka przez tajną policję okazało nie wnieść nic do fabuły, bo Władek ma podbite oko i plaster na policzku, mundur ma cały i ma się dobrze. Jest słusznie wkurzony z pomysłu hrabiny Tremaine argumentując, że księżulek to niewiadoma dla jego przyszłej żony. Co na to Anka? On jest księciem, a ona księżniczką, więc musi być ślub! Ty kretynko! Generał ma rację! Nic nie wiesz o swoim księciu z bajki! Może to cham większy od wieśniaka? Może chrapać w wyrku? Może bić cię, a nic mu nie zrobią? Może woli ptaki? Ale nie! Oboje jesteście arystokracja! Ci bolszewicy mieli rację z tym mordem elit! A żeby Czekista wysłał ją na rozmowy z Dzierżyńskim! Władek idzie po rozum do głowy i zrywa z tą idiotką. Nawet instrumenty widzą, że coś jest nie tak (przy okazji pryszczaty akordeon kradnie żarcie w kuchni, ale nie obchodzi mnie).
Niestety idiotka za późno wykrywa swój błąd, bo czekiści ją porywają do jakiejś ciupy, a UWAGA!!! PRZEŻYJECIE SZOK STULECIA!!! TWIST WIĘKSZY NIŻ OJCOSTWO DARTHA VADERA!!! Czekista okazuje się być księciem Paulem, bo prawdziwy gdzieś zaginął! Tego się nie spodziewałem :P! Wyjaśnia to Ance podczas kiepskiej piosenki. Po szoku związanym z gadającymi instrumentami Władek dostaje od nich reprymendę, że olewa Ankę i musi ją ocalić. Halo! Władek zainteresował się tym, że Panna Księżniczka została uprowadzona, a policja ma to gdzieś! W dodatku Panna Księżniczka zwymyślała go, że myśli o sobie! Tak! Koleś niosący toboły, załatwiający jej hotel i próbujący jej pomóc w przekonywaniu pasożytów to typ samoluba! Też bym powiedział „Pieprzyć to! Idźcie do Paula”! Ale akordeon wyśledził spisek Paula/Czekisty i Władzio jednak mięknie.
Dają popalić bolszewii, ale rzeka do której wpadli Władymir i Czekista okazuje być tak brudna, że nasz Hero umiera. Ale okazuje się instrumenty zostały opanowane przez dusze jakichś łebków podszywających się pod carską rodzinę i dzięki ich motywacji i piosence Władzio zmartwychwstaje i żyje szczęśliwy żywot z Anką, narrator zrozumiał, ze musi skończyć ten bajzel. Ti end!
 Mimo iż po filmie jechałem jak po łysej kobyle, ale nawet taki zły nie był. Powiem,
że z tych wszystkich animek straight-to-VHS/DVD/torrent/youtube ta należy do lepszych, jak nie najlepszych. Dobra, animacja jest typowa dla takich tanioch, czyli kiepska, a głosy są wymawiane bezjajecznie, często nie pasują (Momentami silą się na rosyjski akcent, a czasami mówią normalnie po amerykańsku i nie wtrącą „daswidania” czy „Job twoju mać”), wątek z tożsamością Czekisty jest mało subtelny i nawet dziecko się domyśli co i jak, a na próbę odwzorowania historii nie ma co liczyć (CZEPIALSKI HISTORYK MODE ON: Bo dlaczego Mikołaj II wygląda jak Franciszek Józef? Dlaczego Alicja Heska jest gorąca blondynką? Gdzie podziały się Olga i Maria? Dlaczego arystokracja nosi przedpotopowe ciuchy? Czemu Pałac Zimowy wygląda jak nie Pałac Zimowy? Od kiedy kruki mają zęby i zielone dzioby? CZEPIALSKI HISTORYK: MODE OFF). Choć z animowanych opowieści o Anastazji najwierniej oddaje fakty historyczne.
Jednak dzieciom bym to puścił, bo im na pewno się spodoba i będą do tego wracać. Fabuła nawet trzyma się kupy, gdyby wątek tożsamości Czekisty był subtelniejszy, to jest bardzo dobry,  postacie sympatyczne, ogląda się bezboleśnie, jest krótki i w sumie dobrze, że tym razem złym w tej wersji są komuniści, a nie jakiś brodaty lizus.
Muszę przyznać też jedno – generał Władymir to najfajniejsza postać, bardzo dobrze nakreślona wg najlepszych standardów. Jestem całkowicie poważny. Głos ma dobrze podłożony, facet ma charyzmę, sumiaste wąsy dodają mu 1000 pkt. do zajebistości, ma niejednoznaczne motywacje. Chce egoistycznie forsy, ale powodu tego, że stracił wszystko po rewolucjach w Rosji. I zasługuje na kogoś lepszego niż Anastazja, bo ta ta najniefajniesza postać to niemota, która bez nikogo by nie poradziła i odrzucająca prawdziwą miłość dla jakiegoś gogusia! Bo jest księciem, a ona księżniczką! A idź ty babsztylu! Niech żyje rewolucja!  

Cytatik: - Otwierać! Tu Czeka!
- Tak, Czeka! Nie sąsiad, nie odwiedziny, nie dostawca pizzy, nie… auć! Dobrze…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz