piątek, 28 listopada 2014

Dziadowy Listopad: Szkoła szatana





Satan's School for Girls / Szkoła szatana 
Rok: 1973
Kraj: USA
Wytwórnia: Spelling-Goldberg Production 
Producent: Aaron Spelling, Leonars Goldberg (producenci), Peter Dunne (współproducent)
Reżyseria: David Lowell Rich
Scenariusz: A. A. Ross
Muzyka: Laurence Rosenthal
Fabuła: Uczelnie artystyczne to wylęgarnie zła.
Obsada:
Pamela Franklin... Elizabeth Morgan
Kate Jackson... Roberta Lockhart
Lloyd Bochner... prof. Delacroix
Jamie Smith-Jackson... Debbie Jones
Roy Thinnes... prof. Joseph Clampett
Jo Van Fleet... dyrektorka Jessica „Smoczyca” Williams
Cherryl Ladd... Jody Keller
Frank Marth... detektyw por. Harry Grimes
Terry Lumley... Martha Sayers
Gwynne Gilford... Lucy Dembrow
Bill Quinn... ogrodnik John
Ann Noland... Kris
Bing Russell... szeryf


            Martha Sayers jedzie do siostry znajdując się w stanie wyraźnego przerażenia. Niebawem policja znajduje jej ciało i wszystko zdaje się wskazywać na samobójstwo. Elizabeth przekonuje bardziej wersja o seryjnym samobójcy i postanawia znaleźć prawdziwą przyczynę śmierci. Trop wiedzie do Akademii Sztuk Pięknych, do której uczęszczała Martha...
            Tyle wstępu. Wg angielskiej wikipedii jest to jeden z bardziej pamiętnych tytułów w amerykańskiej TV. Z innych rzeczy, telewizyjny ten film wyprodukował Aaron Golderg, które studio stworzył potem znane "Aniołki Charliego". Jak jesteśmy przy Aniołkach, w rolach dwóch studentek zagrały Kate Jackson i Cheryl Ladd grające tytułowe role w w/w serialu.
            Jak jesteśmy przy latach 70. w "Szkole..." czuć ten ich charakterystyczny klimat. Długie proste włosy, szerokie bluzy i spodnie, charakterystyczny wygląd taśmy nienaznaczonej koloryzującymi filtrami, przyziemne środowisko osadzone w twardej rzeczywistości. Głównie temu oglądało mi się to całkiem przyjemnie. Gdyż jako horror straszyć dziś nie straszy, ale odpowiednio się rośnie nastrój dzięki sprawnej pracy kamery i oświetlenia. 
              Z kolei fabuła pomimo, iż jest wprawnie napisana, jest przewidywalna, a wprawny widz rozpozna przebieg zwrotów akcji. Dodatkowo uderzyło mnie karykaturalne zachowanie jednej postaci w końcówce. Postacie to klisze. Typowy protagonista niewyróżniający się niczym szczególnym; surowa dyrektorka z kokiem na głowie; postać, która ma być zła, ale okazuje się być dobra; kolejna postać będąca odwrotnością poprzedniej; nowa koleżanka pomagająca w rozwiązaniu intrygi. I tak dalej, tak dalej. Jednak postacie są w porządku i śledzi się losy Elizabeth, a potem  Roberty z odpowiedn uwagą. Aktorstwo stoi na przyzwoitym poziomie, nie licząc przesadzonego aktorstwa jednej z aktorek z końcówki, nie ma overactingu, choć po tematyce można było się tego spodziewać.

             Z czasem zabawnie było śledzić bohaterkę w Akademii Sztuk Pięknych. Przypomniały mi te czasy liceum plastycznego (bo Akademia w tym filmie w większej części kojarzy mi się z akademickim plastykiem niż obecnymi studiami artystycznymi). Te ukazujące się stereotypy i klisze. Te sztalugi, studiowanie martwej natury, dyrektor nie będący po studiach artystycznych, ale jedyny w stanie prowadzący ten bajzel (albo artystyczny nieład), niedobry wykładowca uczący znienawidzonego przedmiotu. W sumie moglem to puścić to znajomym z Akademii Sztuki na tegorocznym wieczorku halloweenowym. Może przyjemniej byłoby razem wychwycić te wszelkie smaczki z starych niedobrych czasów.
            Ostatecznie mogę polecić ten film na raz. Jak lubicie lata 70. przyprawione lekkim sosikiem horroru, to można go spokojnie obadać go.

Fajny cytacik: Czy ta smoczyca jakoś się nazywa?
- To dyrektorka. Kiepska malarka, fatalna rzeźbiarka i żałosna muzyczka. Idealna osoba na stanowisko dyrektora Akademii Sztuk Pięknych.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Dziadowy Listopad: Morderstwa w domu lalek





Secrets in the Attic / Morderstwa w domu lalek
Rok: USA
Kraj: 1992 
Wytwórnia: Aims Media
Producent: Michael Wright, Bernard Wilets, Diaane Haak-Edson
Reżyseria: Dianne Haak-Edson
Scenariusz: Marion Nelson, Bernard Wilets na podst. powieści Betty Ren Wright pt. "The Dollhouse Murders"
Muzyka: Firstcom, Robert McGarrity
Fabuła: Lalki odtwarzają morderstwo...
Obsada:
Amanda Rowse... Amy
Lindsay Jackson... ciocia Claire
Rebekah Baker... Lou Ann
Hillary Brooks... Ellen
Lisa Layng ... matka
J.J. Reardon ... ojciec
Charles Bruce... Tom Keaton
Courtney Campbell... młoda Claire
Thomas F. McKinght... dziadek Claire
Jan Hathaway Deloe... babcia Claire
Oliver Joslin... mały ojciec
Bob Chaffee... Ruben Miller


"Morderstwa w domu lalek". Oj, długo chciałem zobaczyć ten filmik. Gdy byłem mały i zobaczyłem zajawkę na Polsacie, muszem to zobaczyć. Brudno-żółty filtr, ciemność wokół, build-up w postaci przymierza dziewczynek w walce z wrogiem, brak źródła światła i sam tytuł. "Morderstwo w domu lalek". Co za zwichrowany malec nie zechce zobaczyć takiego filmu z takim tytułem?! Ogólnie nastawiłem się na jakiś supermroczny horror o jakichś morderczych lalkach. Ostatecznie nie widziałem :(.
                Po latach przypomniałem o tym tytule, a żyję w czasach, gdzie pewne rzeczy łatwiej się dostaje. W końcu nadarzyła sie okazja, by zobaczyć wspomniane "Morderstwa...". I...
               Gdybym jednak ujrzał to w wieku dziecięcym, to zanudziłbym się. Pierwsza poszlaka to fabuła. Cytując filmweb:
               "Dwunastoletnia Amy Trealor (Amanda Rowse), podczas odwiedzin u swojej ciotki Claire (Lindsay Jackson), znajduje na strychu domek dla lalek, którym jest oczarowana. Po pewnym czasie odkrywa, że lalki ożywają i odgrywają przed nią sceny morderstwa. Okazuje się, że dotyczą one śmierci jej pradziadków, którzy zmarli około 30 lat wcześniej w tajemniczych okolicznościach. Amy poznaje sekret rodziny."
          Czyli nie ma walki małych dziewczyn z złymi lalkami-zabójcami, a w tytule jest "morderstwa", nie "morderstwo". Jest za to domek lalek odtwarzającym morderstwo. Jeee. No, ale z fabuły może coś być. I druga poszlaka. Film to powolny kameralny thriller o spokojnej akcji. O tak, jako dziecko rozczarowałbym się i zasnął (podejrzewam, ze Polsat puszczał to w późnych porach). A jak dorosły to oceniłbym?
           W sumie zacznę od fabuły. Scena zaczyna się jak w latach 60. dziewczyna odkrywa śmierć swoich dziadków. Mija 30 lat. Jest sobie główna bohaterka, Amy. Jest zła, bo musi opiekować swoją opóźnioną w rozwoju siostrą... O tym wątku później się wypowiem. W końcu Amy postanawia odpocząć od siostruni i planuje zostać u ulubionej ciotki. Ta ma na strychu zbudowany przez dziadka domek dla lalek, który jest wiernym odtworzeniem jej domu rodzinnego. Nawet laleczki są takie same. W nocy lalki w niewyjaśniony sposób są ustawione jak zabici dziadkowie sprzed 30 lat. W tym samym miejscu i porze...
               Koncept nawet jest OK. Jest sobie dziecko, która odwiedza ulubionego krewnego. Za tym krewnym ciągnie się bolesna przeszłość, która może nie zostać zrozumiane przez dziecko. Dziecko jak to dziecko, z kolei chce poznać ten sekret mimo większych oporów krewniaka. Dodatkowo dostaje poszlaki, w które krewny nie wierzy mu i wkurza się, że samo coś majstruje. Plus podlane wszystko horrorowo-fantastycznym sosem.  
               Zwłaszcza, że krewny w postaci ciotki jest polubialny. Taka typowa ciotka nie mająca swoich dzieci, a super dogadująca się z bratanicą i niekiedy rozumiejąca problemy rodzinne niż właściwi rodzice.
               Czego na początku nie mogę powiedzieć o Amy. Dla mnie jest archetypem nadętych wiecznie obrażonych dziewuch, które za byle bzdet lecą na skargę.  Później trochę propsuje, podoba mi się jak próbuje rozwikłać sprawę swych pradziadków, podejmuje działanie, jest bystra, no i widz z niektórymi jej problemami może się utożsamić i zrozumieć. Na przykład wspomniana opóźniona w rozwoju siostra, Lou Ann.
               Tak. Warto omówić i ten motyw. Generalnie Amy bardzo nie znosi jej towarzystwa. Traci na tym przyjaciół, ma związane niekiedy ręce i w w tym wieku nie rozumie się (i nie chce) pewnych rzeczy. Można przypisać łatkę lekkiego okrucieństwa, choć z drugiej strony prawdopodobnie tak musi się czuć osoba obarczona tym zadaniem. I niechętna do tego zdania, lecz zmuszona przez pewne okoliczności. Z czasem Amy poczuwa się bardziej odpowiedzialna za Lou Ann i obawia się, ze z powodu swojej ułomności zrobi sobie krzywdę. I tu pojawia się kolejny fajny aspekt. Ciotka sugeruje, by jednak nie robić z Lou Ann większej kaleki niż jest. Być może trzeba jej rozwinąć skrzydła? I być może będzie nieźle radziła sobie w życiu. Co prawda, gorzej niż inni ludzie, ale podstawowe umiejętności opanuje? Ba, ciotka proponuje by Lou Ann zrobiła ciasto i co? Ta samodzielnie piecze ciasto. Naprawdę mile zobaczyć takie niuanse. I część dramatyczna wychodzi całkiem nieźle.
               Z kolei aspekty, te "straszne" niewielu ustępują. Muzyka jest bardzo nastrojowa i zasiewa ten niepokój podczas odkrywania tajemnicy. Ujęcia są odpowiednio mroczne i niekiedy można poczuć strach. Pomysł z nawiedzonym domem lalek bardzo dobrze stosuje zasadę "mniej znaczy więcej". Gdybym bym jednak obejrzał za młodu i nie zanudził, sikałbym ze strachu. Ostatecznie wszystko psuje końcówka i rozwiązanie całej sprawy. Nie chciałbym wiele zdradzać, ale rozczarowujące zakończenie jest bardzo w klimacie pewnych dowcipów o kiepskich kryminałach i wyjawieniu tożsamości sprawcy. Gdyby nie ono, to pokusiłbym się o stwierdzenie, ze to byłby niemal bardzo dobry horror z odpowiednim klimatem, dobrą grą aktorska i dobrze nakreśloną psychologią w klimacie najlepszych amerykańskich dramatów.

Fajny cytacik: Biedne laleczki... płakały.




niedziela, 2 listopada 2014

Dziadowy Listopad: TOP 10 - najstraszniejsze momenty dzieciństwa



Hu hu hu! Czas zacząć miesiąc recenzowania strasznych filmów - "Koszmar Ulicy Wiązów", staroci od Hammer/Universal, brazylijskich "High School Musical" czy ogólnej tematyki grozy. Ale zaraz... czy nie powinienem zrobić horrorowego miesiąca w październiku? No wiecie, Halloween i te sprawy? Opóźniony zapłon? 

Zacznijmy od oczywistości. Halloween to nie polskie święto. I nie mówię tego z pozycji postkomunistycznego katola straszącego hamerykanami i zakamuflowanym demonem, gdyż religijny nie jestem, za Wszystkimi Świętych wyjątkowo nie przepadam, ostatnio wystawiłem zrobionego przeze mnie Jacka O'Lanterna dla dzieci, rozumiem czemu te preferują Halloween, a i są gorsze zachodnie wzorce od w sumie głupawej i raczej nieszkodliwej zabawy. I niestety są bardziej łykane. Ale Halloween polskie nie jest, nie oszukujmy się. Fajnym zamiennikiem byłoby promowanie Dziadów, wypadających akurat 2. listopada. Otoczka ta sama, ale swojskie i bez narzekania o małpowaniu Zachodu.

Kolejny argument do strasznego listopada to zakończenie tego miesiąca popularnymi andrzejkami, które jak czytałem ostatnio ma rodowód satanistyczno-wróżbiarski. Duchy i potwory idealnie wpasują się w klimat.

To oficjalnie listopad będzie "strasznym miesiącem". 


Po tym zacznijmy właściwy temat postu. Dzieci zawsze się czegoś boja. Zawsze. I często dorosłe te dzieci wspominają jak to śmiały się na "The Thingach", a srały ze strachu na widok Buki.

Sam bylem takim małym strachajłą. Krwawy "Gatunek"? I tam! Ale fajny potworek! Pierwsze wejście disneyowskiego Piotrusia Pana. O mój Boże! Chcem do mamy! Clarence Boddicker rozstrzeliwuje na strzępy Alexa Murphy'ego albo koleś kończący w kwasie w "Robocopie". Co tam... Gaston dźgający Bestie w "Pięknej i Bestii"? Eeewwww....

Tak. Filmy przeznaczone dla młodszej widowni były gorsze niż niektóre filmy z czerwonym znaczkiem. I te filmy sprawiały u mnie nieprzespane noce, okropności dzieciństwa. I pora to usystematyzować. Oto TOP moich filmowych koszmarów z mojego dzieciństwa.

Honorowe wspomnienie:      Chimera z "Gumisiów"

 Bezsprzecznie najmroczniejszy epizod "Gumisiów". Przez długi czas był to mój ulubiony epizod. Obecnie bardziej lubię pochodzący z tego samego odcinka "Plot czy strach na wróble?", którego przesłaniem jest, że demokracja z polityką prowadzi do korupcji i promowania głupich pomysłów :).
Lecz wracając do meritum: król Gregor dostaje od anonimowego wielbiciela kamiennego gargulca (u nas przetłumaczonego jako chimera. Zapewne tłumacz nie uważał na mitologii greckiej...). Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby i gargulec paskudzi honorowo blanki zamkowe. Zami przeczuwa, że to oznacza coś złego. I nie myli się.

Noc w Dunwin, stopniowe wygaszanie świateł, kamienny stwór siedzi na blankach, strażnik niepewnie spogląda, by potem wrócić do obowiązków... i nagle zaczyna się horror.  Rozświetlający księżyc, najbardziej creepy utwór z soundtracka, ujęcie na cały kadr kamiennego ryła gargulca i zmiana w żywe paskudztwo z upiornym śmiechem, które ot tak zrzuca cegłę ogłuszając strażnika... choć, nie... teraz zakładam, że gość nie żyje... i rozsiewa terror wśród zamku. W tym ten mały skurczybyk zamierza zabić króla Gregora. Swego czasu mój strach był związany z obsesja na punkcie gargulca. Bez przerwy katowałem ten epizod na VHS-ie, lepiłem podobizny z plasteliny i wymyślałem fabuły inspirowane atakami gargulca. I mimo tego podświadomego strachu nigdy nie czułem potrzeby chowania się pod kołdrą. Jednak jak wspominałem, w jakiś się sposób miałem stracha i nawet dziś nie zestarzał się pod tym względem.

PS. Chciałbym zobaczyć "Noc Chimery 2" jak robi burdel u pewnej osoby (jak ktoś zna zakończenie, wie kogo mam na myśli).
 

10.     Czołówka "Legendy"

Jestem zdziwiony, że film rzadko figuruje na podobnych amerykańskich listach. Zwłaszcza, że ten nakręcony w duchu oryginalnych baśni braci Grimm, jest wyjątkowo mroczny, ma przerażające dla młodego widza sceny, a potwory są naprawdę straszne. Mnie osobiście odstraszała czołówka. Skąpany w ciemności las. Długie puste ujęcia, z których wyłaniają się zwierzęta sprawiające wrażenie nie z tego świata. Ponura muzyka Jerry'ego Goldsmitha. Wśród nich przeplatają się ujęcia stopniowo odkrywanej jakiejś postaci. Okazuje się nim być ohydny Blix, będącego idealnym obrazem tego jak wyobracam sobie gobliny. Blix spoglada niepewnie na zamek osadzony na bagnach... 

Olejmy Szatana, wiedźmę z bagna, obrazy dosłownie z piekła rodem czy nawet późniejsze akcje Blixa. Ta sekwencja dla mnie powodowała prawdziwie gęsią skórkę.
9.     Gmork z "Niekończącej się Opowieści"

Czym jest idealny film familijny bez jednego elementu powodującego kisiel z dziecięcych majtach? A tym elementem jest wilkołak Gmork. Gdzieś podczas burzliwej nocy jest ponura jama. Z ciemności wyświetlają się zielone oczy. A potem następuje widok wilczej mordy przy akompaniamencie najbardziej creepy utwór z soundtracka. Nic tylko zasłaniać oczy na widok czającej się potwora. Ten wilczur z piekła rodem sprawi, ze dzieciaki stracą zainteresowanie nocnym biwakiem w Drawsku/Bieszczadach/Puszczy Białowieskiej, w okresie wilczej rui... 

8.     Przemiana w osła z "Pinokia" 

Ten na pierwszy rzut uroczy i dziecinny disneyowski klasyk ma sporo momentów, które straszą nawet dorosłych. Kiedyś szerzej opowiem w odpowiednim czasie. Teraz skupmy na najstraszniejszej scenie "Pinokia". Jak Knot stopniowo przemienia się w osła. Nawet jak znałem już jego los z poprzedniej sceny i tak chowałem się pod kołdrą. Scena ta ma chyba wszystko co powinna posiadac traumatyczna scena horrorowa. Kolejne odsłanianie grozy, sugestywne cienie sugerujące okropności i odstraszające transformacje, tutaj ręce mutują się w kopyta. Brrr... I najgorsze jest to, ze dzieciaka widzimy ostatni raz i nie wiadomo czy zmieni się z powrotem w chłopca. Najprawdopdobniej nigdy. I po latach uważam to za najbardziej przerażający aspekt tej sceny.  


7.     Introdukcja Piotrusia Pana z "Piotrusia Pana" 

Ktoś napisał, że disneyowski film musi mieć ten moment, który powoduje stracha u dzieciaka. coś w tym jest. Wiele TOP list strasznych momentów z dzieciństwa posiada te disneyowskie momenty. Las z "Królewny Śnieżki" , w/w osły w "Pinokiu", "Black Cauldron" i wiele innych. Z wyjątkiem jednej sceny. Państwo Darling zostawiają dzieci same. Tymczasem na dachu ich domu pojawia się czarna postać w akompaniamencie raczej niewesołej fletni. I następuje horror. Wróżka rozświetla twarz postaci wyginająca twarz w okropnym złowieszczym uśmiechu. Nic tylko zasłaniać twarz. I tak zawsze było. Zawsze tak zrobiłem podczas tej sceny. Zawsze! Boże Kochany! I serio Walt? Tak przedstawiasz głównego bohatera, z którym mamy się utożsamiać? Postaci będącej przez resztę filmu przyjaznej i dającej się lubić?! To jest przedstawienie pasującego do czarnego charakteru! Jak będę kręcić film dla dzieci, a w nim będzie miejsce na strasznego powodującego senne koszmary złego, dostanie taką wejściówkę! Nie ma szans! To musi zadziałać! I naprawdę! Żadna z w/w list nie uwzględnia tego momentu?! Nie... to niemożliwe! Po prostu... nie!

6.     "Muminki"

O tak. Tutaj mamy prawdziwego scare-factora. Niby niewinna dobranocka dla dzieci, a straszniejsza niż niejeden horror.  Wielu wspomina jak to nie bali się np. "Aliena", ale na widok Buki lecieli z płaczem do mamusi. Ja powiem szczerze... nie bałem się Buki. Ani razu. W zasadzie nie robi nic strasznego czy złego, prędzej to ona jest pokrzywdzona. Topik i Topcia bezczelnie przywłaszczyły jej rubin i nic dziwnego, czemu idzie wkurzona.  I powitana zostaje strzelbami i groźbami. Ostatecznie zdecydowała się na wymianę czegoś innego. I to nie byle czego. Muszelka w kształcie serca. Bo Buka raczej była dobra. Potrafiła obejść się ze smakiem, słuchała się innych i nie żywiła do nikogo negatywnych uczuć. Wszystko wina tego mrożącego dotyka. Choć rozumiem, czemu dzieci z mego pokolenia się jej bały. Mroczny wygląd, nieprzyjemne właściwości i naprawdę straszny głos. I to nie byle co. Niegdyś na youtube był film kompilujący dubbingi Buki z Muminków. I nasza wersja była najlepsza. Bo niemiecka wersja z buczeniem jako nieudolne naśladownictwo wilkołaka czy arabska kiepskiej podroby egzorcyzmów. C'mon, to tylko zabija straszność. A co jest najstraszniejsze w polskim głosie? Podkłada go Andrzej Bogusz. Ten sam gość grający sympatycznego Tamiego w "Gumisiach".

No, ale skoro nie bałem się Buki, to musiałem się bać Hatifnatów? Każdy kto mówił, że nie bał się Buki, to się bał Hatifnatów. Nie... Hatifnatowie byli dla mnie spoko. I o ile bukofobia jest dla mnie zrozumiała, to hatifnatofobia już nie.

To w końcu co mnie przerażało? Odcinek z opuszczonymi latarniami morskimi. Ta scena snu rozświetlającego w mrokach światła i końcowy cliffhanger  o okropnej na maksa muzyce.

Albo Lodowa Pani. Ona jest straszniejsza od Buki? Tamta chociaż miała serce po właściwej stronie. A ta? Kij wie. Nawet Buka jej się boi.

A i tak najstraszniejszy był Muminek jako król kalifornijski. Chowałem się na widok tego paskudztwa. I perspektywa Muminka pozostawienia w ciele tego czegoś? Ojojoj...

5.      Czołówka "Mikrokosmosu"

Co nudnawy artystyczny dokument o robalach może mieć przerażającego? Przecie chłopcy lubią owady i straszyć nimi swe mamy. A no ma. Czołówkę. Wielkie rozpoczęcie niczym z "Lśnienia". Nakręcony z samolotu widok dziennych chmur. Jednak bardzo przytłaczających. Ogromniasta muzyka pasująca prędzej do horroru. I ten dziecięcy śpiew rodem z upiornej kołysanki. Kto to kręcił!? Stanley Kubrick?! Wszystko się zgadza. Słoneczny dzień, zwykle otoczenie, dwie straszne dziewczynki i mamy horror. Tu mamy słoneczko, typowe chmurki i straszny głosik dziewczynki. I ja po tym mam traumę! Co jeszcze?

4.      Koszmar Maxa z "Goofy'ego na wakacjach"


A niech was szlag Disney! Który to raz się pojawiasz na tej liście?! The Happiest Place On Earth, my ass! Teraz to fundujesz smutne momenty! Nie mogłeś robisz tego za moich czasów. Tu robisz w najmniej spodziewanym momencie. "Goofy na wakacjach" to całkiem zabawny, mądry film i zaczynający się bardzo ładnym początkiem. Max ma piękne chwile z Roxanne i zaraz ma dojść do całusów, gdy na twarzy Maxa zjawiają dwa straszne siekacze. What the... I stopniowo zamienia się w wyrośniętego potwora. Tj. Goofy'ego. Dzisiaj ta scena budzi we mnie śmiech i rozumiem jej ogólne założenie, ale w kinie mnie ok. 5-letniego ja nie było do śmiechu.


3.      Czołówka "Dziewczyny z oceanu"

Sytuacja podobna jak w "Mikrokosmosie". Niby zwykła lokacja, ale... hm. Zawsze odczuwałem nienaturalny strach podczas czołówki. I winiłbym muzykę... Była dosyć niepokojąca na moje dziecięce standardy. I sceny gdy bohaterka pływała wodzie. Ujęcia kamery, pustka i kolorystka sprawiały, jakby to było coś nienaturalnego i powinienem tego się wystrzegać. A jak jesteśmy przy serialach fabularnych...

2.      "Gęsia skórka"
Teraz macie prawdziwy środek przeciw senności. Prawdziwy horror. Ten przerażacz wychował caluteńkie pokolenie. I wiecie co jest najlepsze? Wiele z tych elementów straszy do dziś. Kot Rip na przykład. O ja cie, jak ja się chowałem w momencie tego płaczliwego miauczenia. I wiele zakończeń było pozbawione happy endów. Nie! Dlaczego mi to robicie? Don Bluth mówił: "dzieci przetrwają wszystko, jak będzie miało happy end"... a tu... Nie! Au! Au!!!

Inny przykład. Dzieciak trafia na podejrzany kemping. Ludzie znikają, grasują potwory, trener posiada szemrane sekrety. Ostatecznie to był test dla naszego bohatera. Potwory były animatronicznymi kukłami, wszędzie była konspiracja, a trener okazał się jednak być spoko gościem. OK. Zjawiają się starzy dzieciaka i informują go o rządowym projekcie mającym go przygotować do groźniejszej wyprawy w jakieś złe miejsce. Dobra, to co? Somalia? Honduras? Syria? Albo inna planeta. No dalej! Wiem, co chcecie zrobić. Zawsze tak robicie.

I zgadłem. Rodzice każą dzieciaków spojrzeć w niebo. Na niebie jest planeta, do której się udadzą. To jest... planeta Ziemia... Co????!!! To gdzie to się dzieje?!! Czy oni... O mamusiu, o mamusiu...

I tak najgorszy był odcinek o niewidzialnym chłopcu. Co okazuje się? Dzieciak był taki, w ochronie przed kosmitami, którzy wysłali ludzi do jakiegoś międzygalaktycznego zoo. A główny bohater i i jego rodzice to owi kosmici, którzy mają oczy i usta z tyłu głowy. O ja cie... I okropnie uśmiechają. O nie. Niewidzialny chłopiec siedzi skulony, a trzy przerażające kosmiciaki z chichotem podchodzą do niego. Na ścianie widać złowrogie cienie. I koniec... Mamo!!!!!!!!!!!!!!!    



I w końcu:



1.      Potwór ze "Szkarłatnego Kwiatu" 


Zaskakująco to jest straszniejsze od "Gęsiej skórki".  Straszniejsze od Disneya, Mikrokosmosu, cholernych mord z potylicy... Po kolei. Radziecki "Alenkij cwetoczek" z 1952 roku to urocza animacja będąca wariacją nt. Pięknej i Bestii. Tła i technikalia są prześliczne, najlepsze oddanie rotoscopingu, przyjemny bajowy świat, dobry voice-acting i najbardziej przerażającą kreaturę ever. Bestia w innych wersjach baśni nigdy nie wydawał mi się straszny. Dajemy formę drapieżnego, groźnego zwierzęcia? Takie coś widzę w zoo i z wyglądu nie wygląda na straszne. Bestia z Disneya? Poszedłbym z nim na piwo, a straszniejszy to był w ludzkiej formie. A tutaj! W życiu tego czegoś kijem nie tknął! Nie przypomina mi żadnego zwierzęcia. Ni to małpa, ni to człowiek. Powolne poruszanie. To nawet nie ma ust. A oczy jak u owada... Pomaga także świetny dubbing Michaiła Astangowa. To chyba jeden z najlepszych strasznych głosów w historii kina. Przebija nawet Johna Hurta w "The Black Cauldron". A polska wersja? Jarosława Boberka chyba dali pewnie dlatego, bo jako jeden z niewielu potrafiłby wcielić się strasznego potwora i przystojnego księcia na raz. Pewnie wiele radzieckich (i rosyjskich) dzieci nie mogło zasnąć po scenach z jego udziałem. I jak chcesz zrobić straszna postać w czymś dla dzieci, polecam obejrzeć. Nie zawiedziesz się.